Wiele spółek z nadzieją wypatruje efektów świątecznej fali zakupów. Sezonowy wzrost obrotów
z pewnością poprawia ich wyniki, ale koniunktury zmienić nie jest w stanie. To samo odnosi
się do całej gospodarki.
Na sezon wzmożonych świątecznych zakupów liczy wiele spółek notowanych na warszawskiej
giełdzie. Na efekty z tym związane liczą także inwestorzy, zarówno ci, posiadający ich akcje,
jak i poszukujący możliwości zarobku. Zakres tych poszukiwań można określić intuicyjnie. Obserwacje
historyczne te intuicyjne hipotezy jedynie potwierdzają. Na świątecznych żniwach najbardziej
korzystają firmy zajmujące się handlem i dystrybucją towarów konsumpcyjnych. To w ich przypadku
widać wyraźny skok przychodów ze sprzedaży w czwartym kwartale każdego roku.
Oczywiście w ramach tej branży widać też niemałe zróżnicowanie sezonowego efektu. W
mniejszej skali korzystają z niego spółki czerpiące przychody z reklam oraz producenci słodyczy.
W przypadku producentów pozostałych dóbr, chętnie kupowanych w okresie świątecznym, korzyści
ze zwiększonego popytu nie kumulują się w ostatnich miesiącach roku, lecz rozkładają się bardziej
równomiernie w czasie. Trzeba bowiem pamiętać, że logistyczny łańcuch prowadzący od producenta
do konsumenta ma kilka ogniw. Jednym z nich są hurtownicy. Co ciekawe, przynajmniej w odniesieniu
do tych giełdowych, sezonowy efekt świąteczny w postaci wzrostu przychodów jest stosunkowo mało
dostrzegalny. Wynika to prawdopodobnie po części z umiejscowienia w tym łańcuchu i wynikającego
z tego przesunięcia w czasie sprzedażowego szczytu, po części zaś ze skali działania potentatów,
czyli Emperii i Eurocash.
Obserwując sezonowość przychodów ze sprzedaży poszczególnych spółek, nietrudno wyłonić
największych beneficjentów świątecznej zakupowej gorączki.
ABC Data, NFI Empik, Atlanta, czy Ambra to najbardziej spektakularne przykłady tego zjawiska.
Szacunki handlowców wskazują, że w okresie przedświątecznym wartość sprzedaży w sklepach
zwiększa się od 20 do 50 proc. Dane dotyczące wyników giełdowych spółek te oceny w pełni
potwierdzają. Dystrybutorzy sprzętu komputerowego i elektroniki, bakalii, alkoholi, odzieży,
popularnych upominków i prezentów, sieci sklepów, w pełni korzystają ze świątecznych żniw.
Czy będzie tak i w tym roku, mimo wyraźnie widocznego już spowolnienia gospodarczego i spadku
dynamiki konsumpcji? Wszystko wskazuje na to, że tak. Warto jednak zwrócić uwagę, że świąteczny
efekt ni jest powszechny. Nie widać go na przykład w przypadku znajdującej się od dłuższego czasu
w poważnych tarapatach sieci handlowej Bomi, której obroty systematycznie spadają.
Z badań prowadzonych corocznie przez Deloitte wynika, że w tym roku na święta wydamy średnio
1280 zł, o 12 proc. więcej niż w 2011 r. To jednak tylko deklaracje. W ubiegłym roku zakupowa
rzeczywistość okazała się nieco gorsza, niż zamiary. Podobnie może być i tym razem. Sondaż
dotyczący upominkowych preferencji Polaków wskazuje jednoznacznie świątecznych beneficjentów.
Najwięcej zamierzamy wydać na książki, kosmetyki i komputery. Jednak w całości świątecznych
wydatków dominować będzie żywność.
Z tych przedświątecznych obserwacji trudno jednak będzie skorzystać inwestorom. W przeszłości
rzadko bowiem bywało tak, że sezonowemu wzrostowi sprzedaży i poprawie wyników, towarzyszył
wzrost kursów akcji spółek. Jeśli już taki efekt występował, to miał miejsce w okresach dobrej
koniunktury. W obecnych warunkach trudno liczyć, że zmieni rynkowe tendencje.
Słowa kluczowe: efekt świąteczny, hurtownicy, open finance, Roman Przysnyski, Świąteczne zakupy