Premier ujawnił wczoraj, że w budżecie zabraknie około 24 mld zł. Rząd chce teraz zwiększyć deficyt, o około 16 mld zł, a cięcia w wydatkach wyniosłyby wtedy około 8 mld. Donald Tusk tłumaczył się tym, że 2013 rok, to najgorszy czas dla polskiej gospodarki od chwili wybuchu kryzysu w 2008 roku. Aby zwiększyć deficyt, a tym samym dług państwa, rząd musi zmienić prawo. Ustawa o finansach publicznych uniemożliwia taki krok, jeśli wysokość długu publicznego przekracza 50 procent w relacji do PKB.
– Premier się z tym boksuje od dłuższego czasu. Ale pamiętajmy, że ogólny kontekst gospodarczy stwarza trudną sytuację dla budżetu. Europa wbrew oczekiwaniom zaliczy kolejny rok recesji. W związku z tym, my nie możemy liczyć na jakieś przyspieszenie. Jak nie ma wyraźnego wzrostu PKB, to mamy niskie dochody budżetowe – komentuje w rozmowie z Money.pl profesor Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej i były główny ekonomista Banku Pekao S.A. Obecnie członek Rady Gospodarczej przy premierze – Typowa nowelizacja budżetu jakiej się dokonuje przez zwiększenie deficytu, prawnie nie jest już możliwa.
Profesor Filar uważa, że od początku zaburzeń gospodarczych z 2008 roku, filozofia rządu polega na „doraźnych posunięciach taktycznych”, czyli unikach by wyjść z trudnych sytuacji. Tak jak na przykład wypychaniu wydatków poza budżet, do Krajowego Funduszu Drogowego.
– Tyle, że w tym roku to pole manewrów zostało wyczerpane – dodaje ekonomista. – Zabrakło bardziej perspektywicznego myślenia. Nie doprowadzono do ujednolicenia systemu emerytalnego. Między innymi poprzez likwidacje KRUS. Przydałoby się też większe obciążenie podatkami od nieruchomości. Jesteśmy jednym z ewenementów na świecie, gdzie z takich podatków się nie korzysta. Nie zrobiono tego, bo byłoby to dla niektórych grup społecznych zbyt bolesne. A filozofia jest taka, by unikać konfrontacji.
Dariusz Filar nie jest też zwolennikiem pomysłu zmiany tak zwanej reguły wydatkowej: – Ona bardziej wiąże finanse publiczne z cyklem koniunkturalnym. Gdybyśmy się mieli teraz zachować zgodnie z tym co wymaga ustawa, to trzeba by – przy stojących w miejscu dochodach – obecny deficyt zamrozić. A jak zamrażamy deficyt, to siłą rzeczy nie możemy powiększać wydatków, bo nie możemy finansować ich długiem – mówi w Money.pl. – Ale pamiętajmy też, że istnienie tej reguły w ustawie nie miało na celu doprowadzenie do sytuacji, że przy 50 procentach trzeba dławić gospodarkę.
Co się stanie, jeśli Sejm zdecyduje o zmianie reguły wydatkowej? – Deficyt powiększymy o 16 miliardów. To jest o około jeden punkt procentowy PKB. Dług nam pojedzie w okolice 54 procent, według metodologii krajowej, bo według Eurostatu ucieknie jeszcze wyżej. I nadal czekać będziemy na to, że w Europie pojawią się wzrosty i to nas wyciągnie z dołka – ocenia prof. Filar. – Tyle, że nie jest to rozwiązanie. Znów jest to taki polski ślizg pod ostrzem gilotyny. Jak się zaczyna zmieniać prawo, żeby zapanować nad finansami to nie jest to dobra sytuacja, ale za tym ciągle jest ta sama filozofia – nie drażnić społeczeństwa. To się w pewnym sensie i stopniu jakoś tam udaje, bo nie przeżyliśmy tego co Grecy czy Hiszpanie. Tyle tylko, że ten licznik ciągle bije.
Słowa kluczowe: analiza, deficyt, długi, money.pl, raport